Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
274
──────


i dlatego znosiła bez szemrania swoją dolę, myśląc o téj szczęśliwéj przyszłości.
A dola to była ciężka. Codzień z większą trudnością poruszała zmęczone członki, codzień tchu jéj brakowało, gdy szła po wschodach, codzień droga do pracowni wydawała się jéj uciążliwszą, co dzień téż oczy jéj podkrążone nabierały większego blasku, płeć stawała się przezroczystszą, rumieńce żywszemi, codzień suknie zapinały się luźniéj, a kaszel rozdzierał jéj piersi.
Prakseda spoglądała na nią z boku i kręciła głową. Nie wierzyła ona w doktorów, ani w lekarstwa, ale rozumiała, że z lokatorką jéj było źle bardzo i lękała się kłopotów, wydatków, przykrości, nieodłącznych od choroby i śmierci.
To téż powiedziała bez ogródki Jadwini, żeby od miesiąca szukała sobie innego pomieszkania.
Było to dla niéj prawdziwym ciosem... Gdzie i kiedy szukać miała, gdy siły wypowiadały posłuszeństwo? Próbowała pytać o przyczynę; Prakseda wyznała bez ogródki, iż kaszel spać im przeszkadzał.
— Ja przecież zawsze kaszlać nie będę — tłumaczyła się, pełna owych złudzeń, będących niekiedy jednym z symptomatów jéj choroby — niechno zrobi się ciepło.
Stara panna miała na ustach wyraz niemiłosiernéj prawdy, powstrzymała się jednak.