Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
267
──────


pomodlić się można, to daleko pożyteczniéj, niż śnić z otwartemi oczyma, bo wówczas to przychodzą sny najgorsze.
Słowa te uderzyły Jadwinię.
— Masz pani słuszność — wyrzekła łagodnie.
Nie poprzestając na tém, uklękła przy łóżku i zaczęła odmawiać modlitwy, potém zasunęła firanki i położyła się. Czy jednak zdołała odpędzić marzenia? Prakseda nie pytała.


Obietnica Stanisława odszukania Jadwini okazała się bezskuteczną. Prezes, który ze swéj strony, widząc łzy Marceli, użył wszystkich środków i wpływów, ażeby ją odnaléźć, nie zdołał tego uczynić. Sądzono, że Jadwinia wydaliła się z Warszawy; szukano jéj na prowincyi, a ona tymczasem pod obcém nazwiskiem była bezpieczną na ulicy Białéj, w mieszkaniu starych panien.
Marcela rozpaczała tém srożéj, iż w głębi duszy sobie saméj przypisywała nieszczęście siostry. Życie zagarniało ją swym prądem, niosło w przepaść, a ona już z niém nie walczyła. Wychodziła mało, raz jednak idąc z bratem, spotkała panią Kalicką, która szybko odwróciła głowę, przypatrując się pilnie sklepowéj wystawie, ażeby uniknąć możliwego ukłonu. Mogła wszelakoż sądzić, że stało się to przypadkiem. Nieco daléj jednak szła naprzeciw