Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
265
──────


wszystkiebyście postąpiły, jak Aurelia, gdyby spadła na was, jak na nią sukcesya.
— Każdemu przecież należy się trochę szczęścia — wtrąciła nieśmiało Lucyna.
— A co? nie mówiłam! — wybuchnęła Prakseda. — Wszystkie jesteście jednako głupie, jednako łatwowierne. Wpadłybyście wszystkie w sidła uwodzicieli, którzy chcą tylko waszych pieniędzy lub urody. Wszystkie, wszystkie...
Chciała coś więcéj mówić, ale powstrzymała się, może przez wzgląd na Jadwinię, może z przeświadczenia, że słowa jéj będą bezskuteczne; tylko brwi jéj zbiegły się, usta przycięły, nadając całéj twarzy jeszcze energiczniejszy, niż zwykle, wyraz.
Wieczór upływał monotonnie. Jak zwykle — w niedzielę nie pijano już herbaty, gdyż tę po kawie uważano za zbytek. Prakseda wzburzona chodziła po pokoju, Lucyna wydobywszy stare potłuszczone karty kładła pasyansa, a Jadwinia w téj chwili spoczynku i ciszy uczuła niezwalczoną niczém pustkę. Nie — do tego otoczenia ona nigdy przywyknąć nie zdoła!
Myśl jéj biegła do rodzicielskiego domu, odpoczywała w wykwintnéj jego atmosferze, tuliła się do Marceli. Czy ona bardzo była zagniewana? Co robiła w téj chwili: czy rozumiała, że ona nie mogła postąpić inaczéj? I widziała obok niéj prezesa! ten niebieski portfel, który rzucał jéj na oczy rumiany obłok wstydu. Potém myśl jéj pobiegła w inną stro-