Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
233
──────


temu nie uwierzył lub téż powiedzianoby, że cię porzucił.
Milczała; tylko bladość nagła przeszła jéj po twarzy.
— Gdybyś nawet zamknęła się w klasztorze — mówił daléj — przypisanoby to pokucie.
— Przysięgam ci — zawołała — nie uczyniłam nic złego, nie mam na sumieniu nic, za cobym się rumienić mogła!
Był to rzeczywiście krzyk oburzonéj niewinności. Nie wywołał on przecież wrażenia, na jakie rachowała.
— I cóż ztąd? — odparł twardo. — Kto temu uwierzy? Musisz przecie wiedziéć, że stokroć lepszy jest grzech tajemny, niż jego pozory.
Podobne zdanie nieraz już obiło się o jéj uszy. Jednak niechby to mówił świat cały, ale nie brat jéj, jedyny opiekun...
— Zrobiłaś położenie nasze dyabelnie trudném — ciągnął daléj.
Spuściła głowę pognębiona.
— W biurze już zaczynają szeptać i patrzéć krzywo, a jeszcze teraz, to waryatctwo Jadwini...
— Trzeba ją znaléźć, sprowadzić!
— Znaléźć, to rzecz nie trudna, ale cóż z nią zrobić?