Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
210
──────


nie cierpiała kwestyj pieniężnych, pod warunkiem, żeby jéj niczego nie brakło. Teraz pilno jéj było w inną stronę zwrócić rozmowę i on to szybko zrozumiał. Uszczknął z bukietu, będącego na stole, alpejską różę i wpatrywał się w nią przez chwilę.
— Szalenie lubię te kwiaty. Pamiętam, miałaś pani podobne we włosach.
—  To zdaje mi się dawno, tak dawno — wyrzekła — jakby wieki oddzielały mnie od owéj chwili. Trudno mi dziś pojąć, jak ja mogłam bawić się.... tańczyć... ja!...
Mówiła prawdę. Przeszłość ta była od niéj tak daleką, jak ta pierwsza miłość, która teraz uleciała bez śladu z serca, pod tchnieniem nowego uczucia. Teraz naturalną koleją pomyślała, czém dziś bez niego byłoby jéj życie, i rzuciła mu wilgotne wejrzenie, w którém łatwo było tę myśl wyczytać.
Na trzeci dzień prezes wtrącił wpośród rozmowy:
— Interes rozpoczęty. Wkładowa część pani wynosi dziesięć tysięcy rubli. Jestem pewny zdwojenia kapitału.
Rzucił to mimochodem, jak relacyę o rzeczy ułożonéj, nad którą niema dyskusyi.
Ona nic nie odrzekła, w duchu tylko zrobiła zastrzeżenie, że będzie miała zawsze czas się cofnąć, jeżeli korzyść odniesie. Zastrzeżeniem tém okłamywała samą siebie; w gruncie rzeczy cofać się nie my-