Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
190
──────


ale zarazem usta złożyły się do szyderczego i bolesnego uśmiechu.
Podwoił kroku, jakby chciał pośpieszyć do domu, po chwili jednak zatrzymał się, zamyślił i odszedł w przeciwną stronę. Zamiast do domu, udał się do restauracyi i zasiadł w kącie, nie chcąc się mieszać do obecnych, pomiędzy którymi miał wielu znajomych.
Przy bocznym stoliku siedzieli Czercza z Tomilskim, zajęci żywą rozmową. Czercza był zmieniony, rysy jego zaostrzyły się, nabrały surowości, możnaby powiedziéć, że się zestarzał, twarz mu się zmroczyła, jakby padł na nią cień złowrogi.
Spostrzegłszy Stanisława, umilkli nagle, potém pół głosem prowadzili daléj zaczętą rozmowę.
— To rzecz pewna — kończył Tomilski — Marcela odmówiła Melchiorowi.
— Zkąd wiesz? — pytał Ryszard, przygryzając wargi, jak czynił w chwilach wielkiego wzburzenia.
— On sam to mówi. Marcela zrazu zdawała się skłaniać do tego związku, ale kiedy zachęcony tém wypowiedział otwarcie swoje zamiary, odmówiła mu bez wahania.
— Ależ to szaleństwo, i Melchior to opowiada? On musi mówić coś więcéj: ja chcę, ja potrzebuję wiedziéć wszystko.
— Mówi, że znaczną sumą przyszedł w pomoc Sawińskim, że łudzili go, dopóki tego nie uczynił.