Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
170
──────


niósł kwiaty, nie wiedziéć przez kogo zamówione i ustawił w zwykłym porządku. Wśród tego ulubionego, wonnego pokoju, ogarniało Marcelę uczucie dobrobytu i zadowolenia, które wstydziło ją samą, a gdy dźwięk dzwonka zwiastował przybycie gościa, zapomniała o wszystkiém, co ją dotknęło.
Dotąd stosunek jéj z prezesem był etykietalny gdy spotykał ją na rautach lub wieczorach, zamieniał parę grzecżnych słów, ale niebawem rozdzielał ich świat swemi niewidzialnemi zaporami. Ona otoczona była młodzieżą, ubiegającą się o jéj rękę, prezesowi nie wypadało do niéj się mieszać. Późniéj wyróżniła Czerczę, a wówczas wszyscy inni zniknęli jéj z oczów. Można więc powiedziéć, iż znała prezesa tylko z widzenia i z plotek świata. Był to człowiek, który na poznaniu zyskiwał; posiadał on ten dar podobania się, często niezależy od piękności i rozumu, szczególniéj ujawniający się względem kobiet. Działał tu niezawodnie urok jego milionów, jego położenia, jego pięknéj postawy, jego rzeźbionych rysów, ale działało po za tém jeszcze coś nieokreślonego.
Owe coś można było wytłumaczyć po części uwielbieniem prezesa dla kobiet. Jak ongi Owidyusz — który się do tego tak naiwnie przyznawał — w każdéj prawie bez wyjątku znajdował jakiś wdzięk, jakiś szczegół, godny kochania, kobiety zaś odczuwały to instynktownie i ze swéj strony gotowe były do wza-