Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
164
──────


Na widok Stanisława, gospodarz domu powstał szybko i nawet nie złożył Kurjera na właściwém miejscu. Nowoprzybyły nie był w stanie ocenić ważności tego faktu, zrozumiał jednak łatwo, że był pożądanym gościem.
Idąc tu, kłopotał się myślą, jak spełnić żądanie siostry, czém upozorować swą wizytę. To zadanie ułatwił mu pan Melchior, mówiąc odrazu:
— Spodziewałem się ciebie, kochany panie Stanisławie; zdaje mi się, iż należy nam pomówić o interesach.
Młody człowiek spojrzał na gospodarza domu, usiłując go zbadać swym przygasłym wzrokiem. I znów pan Melchior ułatwił mu zadanie.
— Nie myślisz pan przecież — wyrzekł z żywością — bym pozwolił zlicytować wasze ruchomości. Pańska siostra przywiązaną jest do rzeczy, wśród których wzrastała, a jak pan wiesz zapewne, ja... ja ją kocham.
Powiedział to z wielką prostotą, przyznając się do téj spóźnionéj miłości. Prosił niegdyś urzędownie ojca Marceli o jéj rękę; miał więc prawo sądzić, iż rzecz ta przyszła pod obrady rodziny.
Stanisław nie okazał żadnego zdziwienia. Pod tym względem przynajmniéj położenie było jasne.
— Wiem, wiem — odparł, ściskając z zapałem rece starego kawalera. — Moja siostra...
Wyrzekł te ostatnie słowa z ubolewaniem; w ten