Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
151
──────


— Tak każdy mówi. Cóż to pani sobie myśli, że my darmo mamy lokal, panny, materyał...
— Ależ ja nie mam! — zawołała.
Na twarz jéj wystąpiły płomienne rumieńce. Łzy rozpaczy i upokorzenia cisnęły się do oczów, a ona wstrzymywała je gwałtem.
— Nam nic do tego. To trzeba było sukien nie brać. Ja nie ustąpię.
— Jak pan śmiesz tak mówić — wmięszała się energiczna Jadwinia. — Ubierałyśmy się u was i płaciłyśmy rachunki regularnie od lat kilku.
— Ja tam nie wiem — probował jeszcze podnieść głos inkasent.
— I pan i pana pryncypał wiecie o tém doskonale. Nikt przecież nie mógł przewidziéć nieszczęścia, jakie nas spotkało, jak pan nie przewidzi tego, co go jutro spotkać może. Patrzyła na niego z takiém oburzeniem, iż spuścił wzrok, może odczuwając groźbę w tych ostatnich słowach.
— Pan nie jesteś jedynym wierzycielem — dodała — wszyscy zapłaceni być muszą. Ale dziś, choćbyś pan czekał dzień cały, nikt nie potrafi dać tego, czego nie ma!
Inkasent mruknął coś jeszcze, ale Jadwinia wskazała mu drzwi tak wymownym ruchem, iż wyszedł wreszcie.
Siostry przez chwilę milczały jeszcze, nasłuchując za oddalającemi się krokami. Potém zbliżyły