Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
146
──────


Przez ten czas gospodarz domu odzyskał zachwianą na chwilę pewność siebie.
— Zdaje mi się — odparł — iż w téj chwili brak mi jeszcze niektórych niezbędnych informacyi. Pomówimy o tém za dni parę, skoro sobie tylko pan będziesz tego życzył.
Kładł znowu nacisk na słowa, nadając im specyalne znaczenie. Widocznie zostawiał młodemu człowiekowi czas do namysłu, do uspokojenia buntujących się uczuć, i w tym celu otwierał mu furtkę powrotu. Nie dowierzał może własnym oczom. Weź pan te pieniądze — dodał przysuwając mu je.
Samo ich dotknięcie paliło rękę Ryszarda.
— Nie mam do nich żadnego prawa w obecnych stosunkach — wyrzekł.
— Ależ te pieniądze są czystą należnością, którą chciałbym spłacić.
— Więc niech pan odda je dzieciom zmarłego, lub téż złoży na korzyść masy; ja do nich mieszać się nie mogę i nie chcę.
Skłonił się ze słuszną dumą człowieka, który poniżyć się nie da za żadną cenę i wyszedł.
Prezes pozostał sam. Czas jakiś wpatrywał się w węgle kominka dogasające, przysypane popiołem i zdawał się namyślać głęboko. Potém włożył do teki pieniądze, tak dumnie odrzucone przez Czerczę.
— Ha — szepnął — są i tacy!