Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
145
──────


Chwila wahania była wyraźna; Czercza to zrozumiał, podejrzliwość jego wzrosła. Ludzie nie mają zwyczaju wahać się przed uczynieniem uczciwéj propozycyi. Zaczynał lękać się własnych domysłów, do których upoważniały go dotychczas przeczucia tylko; krew jego wrzała, rumieniec występował mu na twarz. Były rzeczy, których nie chciał usłyszéć, czuł, że był w stanie zmiażdżyć w ręku człowieka, któryby miał śmiałość je wypowiedziéć. Podniósł głowę gwałtownym ruchem i, patrząc wprost w oczy prezesa, wyrzekł:
— Słucham.
Spojrzenia ich krzyżowały się jak dwa ostrza stali; mierzyli się niemi przez chwilę, aż dopóki nie przeniknęli się wzajemnie. Prezes badał, czy ten wybuch dumy nie był wprost podniesieniem ceny ustępstwa. Tego rodzaju wybuchów było bardzo wiele; trwały one niemal zawsze do wysokości pewnéj cyfry, która uciszała buntujące się sumienia. Ale w spojrzeniu młodego prawnika nie dostrzegł nic, coby go upoważniło do rzucenia jakiejbądź cyfry na szalę. Przeciwnie; tkwiła w niém jakaś dumna oporność.
Pod umiarkowanym chłodem tych słów drgała namiętna burza.
— Słucham — powtórzył, widząc wahanie się prezesa — przecież nie może w nich być nic ubliżającego.