Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
141
──────


— Nie?
— Tak, oprócz tych rzeczy, które leżą po za własną świadomością. Zdarza się, że człowiek sam nie wie, jakby w danym razie postąpił.
— Pan prezes mówił nieraz, iż od cyfr wiadomych do niewiadomych zawsze dojść można.
— Czy ja mówiłem: zawsze? W takim razie byłem zarozumiały. Nie o to przecież teraz idzie. Z Czerczą chciałbym się zobaczyć o ile można najprędzéj.
— Nic łatwiejszego; pójdę i sprowadzę go do pana prezesa, choćby zaraz.
Gospodarz domu przytakiwał milczeniem, a gdy Hyacenty wychodził pospiesznie, rzekł tylko:
— A pamiętaj pan, że nie jestem wcale uwiadomiony o tém, czy zaszły, lub nie zaszły jakie zmiany w jego stosunkach z Sawińskiemi; ja nawet mogę nie wiedziéć, że są zrujnowani.
W pół godziny Czercza z Hyacentem wchodzili do gabinetu prezesa, który siedział teraz w fotelu przed kominkiem, przeglądając jakieś papiery, zapewne tylko, ażeby dać sobie pozór zajęcia. Tak przynajmiéj sądził pan Hyacenty, który rzuciwszy na nie wprawném okiem i przedstawiwszy swego towarzysza, ulotnił się natychmiast. Jakim sposobem tak szybko spełnił dane sobie zlecenie, to już należało do tych specyalnych zdolności, które, czyniąc go