Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
128
──────


go potrzebuje, każdego się lękać musi, nikomu narazić nie może.
— Dlaczegóż tego nie powiész?
— Ja! — zawołał, podnosząc się z miejsca, jak by dotknięty płomieniem. — Ja — im? Kto się tłómaczy, ten z góry uznaje się zwyciężonym. Ja nie powiedziałbym tego tobie nawet, gdybyś nie trafił na chwilę, taką jak ta.
— Ryszardzie, ja znieść tego nie mogę, by powstawano przeciw tobie nieustannie.
— Jesteś dziecinny, sądząc, że winno tutaj postępowanie moje. Oni szukali zaczepki, czekali na chwilę sposobną. Napadają na mnie nie dlatego, że opuściłem narzeczonę, ale że umarł Sawiński, wobec którego milczéć musieli. Teraz wychodzą tylko na jaw tłumione zawiści, niechęci, obudzone powodzeniem. Takie rzeczy trzeba opłacać zwłaszcza, jeśli się je utraci wówczas, gdy nadzieje nie miały jeszcze czasu stać się rzeczywistością i unosiły się tylko przedemną, jak złote motyle. Byłem szczęśliwy, Jerzy, tak szczęśliwy, jak już nie będę nigdy, nigdy, nigdy...
Oparł nerwowo zaplecione dłonie na czole i wielkiemi krokami przebiegał gabinet, daremnie chcąc się uspokoić.
Jerzy spoglądał na niego z gorącém współczuciem. Miał on dla niego ten rodzaj czci serdecznéj, jaką budzi zwykle energiczna silna natura w młodéj,