Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
122
──────


surowiéj sądzili go ci, którzy najmniéj mieli do tego prawa. To téż oczy jego były dumne, niemal wyzywające, a na ustach tkwił przykry uśmiech, który u pewnych natur jest nieraz najwyższym wyrazem bólu. Czuł się pomiędzy nieprzyjaciółmi, doleciał go jakiś szept złośliwy i ociągał się z wyjściem, chociaż pilno mu było się ztąd oddalić. Nie chciał, by ktokolwiek mógł sądzić, iż się lęka albo unika następstwa swoich czynów. Być może, iż chciał pochwycić jakie słówko, które dałoby mu prawo wystąpić przeciw jednemu przynajmniéj z pomiędzy tych niechętnych, pozwoliło spojrzéć oko w oko nieprzyjacielowi i zmusić go do milczenia chociażby kulą. Krew mu wrzała, a w duszy pod wpływem serdecznego bólu i zranionéj dumy budziła się jakaś dzika żądza krwi i zemsty, ogarniał bezmyślną nienawiścią tych wszystkich, którzy uśmiechali się, mówili coś cicho, lub choćby tylko spoglądali na niego.
Wobec jednak postawy, jaką przybrał obecnie, wszyscy umilkli, jedni umyślnie, drudzy instynktowo. Ostatecznie, co kogo obchodzić mogły stosunki rodziny Sawińskich! Jeśli Czercza zawinił przeciw Marceli — miała brata, który mógł się o nią upomniéć; on jeden miał do tego prawo. Czasy błędnych rycerzy minęły; rola don Kiszota jest niebezpieczną i śmieszną w dodatku. Nikt nie chciał być bocianem i oczyszczać świat z nieprawości ludz-