Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
103
──────


— Daruj, Marcelo! ja nie to chciałam powiedziéć. Naraz straciłyśmy wszystko. Są jednak ludzie biedniejsi od nas...
— Ja nie wiem, jak oni żyją, jakie mają nawyknienia i pojęcia. Oni są innego poziomu, należą do innego świata. Ale my... Dziecinną jesteś, jeśli tego nie rozumiesz.
— Przynajmniéj — zawołała Jadwinia — ubodzy wolni są od fałszywych przyjaciół, fałszywych miłości...
— Czy tak wiele znajdziesz — prawdziwych! Rozumiem, chcesz mnie pocieszyć, nie dokażesz tego nigdy, nie potrafisz we mnie wmówić, że nie jestem najnieszczęśliwszą na świecie.
Jadwinia uklękła przed nią, zarzuciła jej ręce na szyję i przez chwilę płakały obie. Wkrótce jednak młodsza siostra podniosła głowę i spytała:
— Tak przecież zawsze nie pozostanie?
Marcela wstrząsnęła głową. Nie wiedziała, co będzie daléj. Los mógł nią miotać dowoli, nie była już w stanie stawić mu oporu.
— Obaczysz — mówiła Jadwinia, bo młoda główka jéj pracowała nieustannie — przeniesiemy się ztąd do jakiego małego, ładnego mieszkania. Nie będzie tam ani marmurów, ani bronzów, ani aksamitów, tylko tani niebieski kreton. Będziemy mieli kwiaty. Nieraz widziałam ich pełno w oknach ubogich dworków. Wszyscy pracować będziemy...