Strona:PL Marrene Dzieci szczescia.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
101
──────


zdolne przystosować trybu życia do nowego położenia, żadne nie wiedziało, jak urządzić się na mniejszą skalę, ani nawet, jak uporać z codziennemi potrzebami, bez lokajów, kucharki, służby. Marcela w żałobnéj sukni, zrobionéj w najpierwszym magazynie, siedziała na kanapie podobna do istoty zbłąkanéj wśród niewłaściwego sobie otoczenia. Przed nią na stole stała zakopcona lampa, którą napróżno chciano zapalić, lichtarz ze świecą, kiwający się na wszystkie strony, karafka z wodą, któréj ktoś zapotrzebował przed kilku dniami... Jadwinia, energiczniejsza od siostry, próbowała uprzątnąć pokój, ale nie miała pojęcia, jak się wziąć do tego i trzymając końcem palców szczotkę i ścierkę, które przejmowały ją obrzydzeniem, zdolną była tylko napełnić pokój kurzem, podnoszonym niebacznie ze wszystkich kątów.
— Co ty robisz? — odezwała się wreszcie słabym głosem Marcela, przypatrując się siostrze omdlewającemi oczyma, jakby nie pojmowała celu téj czynności.
— Tu tak nieporządnie, chciałam sprzątnąć.
— Ależ ty tego nie umiesz.
Jadwinia przerwała robotę z zarumienioną twarzyczką.
— Widzisz, zdaje mi się, iż nie potrafimy wielu rzeczy, których ostatecznie nauczyć się trzeba.
Marcela zrobiła wymowny ruch, świadcząc, iż, co do niéj, nauczyć się tego nie pragnie. Spojrzała