Strona:PL Mark Twain - Przygody Hucka 01.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Także od tej nocy, gdy mnie zabili.
— Nie może być? Czem żyłeś? A prawda, ze strzelbą głodu niema. Upoluj-że co, a ja ogień rozpalę.
Udaliśmy się więc w stronę zatoki, w której stała łódź moja, i podczas, gdy Jim rozniecał ogień na małej wpośród drzew polance, ja przyniosłem mąkę, słoninę, imbryczek do kawy, patelnię, cukier i dwie filiżanki blaszane. Jim patrzył na to wszystko ze zdziwieniem i ze strachem, bo myślał, że to czary. Złapała się też na wędkę wyborna ryba, Jim oskrobał ją nożem, który miał przy sobie, i usmażył.
Gdy śniadanie było gotowe, usiedliśmy wygodnie na ziemi i zajadali ze smakiem gorącą strawę, zwłaszcza Jim, który od tak dawna nie miał nic w ustach oprócz jagód. Po śniadaniu obfitem pokładliśmy się na trawie i leżymy.
— Po chwili Jim powiada:
— Słuchajno, Huck, a kogoż tam zabili w waszej bandzie, kiedy ty żyw?
Opowiedziałem mu wszystko, ku wielkiej jego radości.
— A ty zkąd się tu wziąłeś?
Zakłopotany milczał przez chwilę, a potem rzekł:
— E! lepiej nie mówić.
— Dlaczego?
— Mam swoje powody. Nie wydasz mnie, Huck, jeżeli ci powiem całą prawdę? Nie wydasz?
— Nie, Jim, słowo daję.
— Kiedy tak, to wierzę. Słuchaj, Huck, ja... ja uciekłem.