Strona:PL Marivaux - Komedye.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cem skończonego ciemięgę. Zbliżasz się; ten gamoń ziewa raz po razu, ile tylko sił ma w płucach, przeciąga się, odwraca i zasypia na nowo. Oto ciekawa historya przebudzenia, które zdawało się obiecywać tak zajmującą scenę. Wychodzisz, wzdychając z żalu i, być może, wypędzona basowem chrapaniem, najpotężniejszem jakie kiedykolwiek wyszło ze śmiertelnej krtani. Mija godzina: młodzian budzi się ponownie i nie widząc nikogo krzyczy: Hej!... Na to uprzejme wezwanie wracasz; Amor przeciera oczy. Czego sobie życzysz, młodzieńcze? Jeść, odpowiada. Czy nie jesteś zdziwiony mym widokiem? dodajesz. Pewnie, pewnie, odrzecze. Od dwóch tygodni, które tu bawi, rozmowa znajduje się ciągle na tym punkcie. Wszelako pani go kochasz; co gorsza, równocześnie utrzymujesz Merlina w nadziei, iż jemu, Merlinowi, oddasz swoją rękę, w istocie zaś, jak mi wyznałaś, zamiarem twoim jest, jeśli możebna, zaślubić tego młokosa. Szczerze powiem, iż...
WRÓŻKA. Odpowiem ci w dwóch słowach. Jestem oczarowana postacią tego młodzieńca; nie wiedziałam, wykradając go, że jest tak mało rozgarnięty. Wszelako głupota jego nie razi mnie; kocham w nim, obok tych powabów które już posiada i te, których użyczy mu dusza, skoro się przebudzi. Cóż za rozkosz słyszeć z ust równie uroczego chłopca, jak mówi, klęcząc u mych