Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/151

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Mój dzięcioł, mój zając. Mój dzięcioł! Mój!
    Wiatr ciska im w oczy skwar, a ze skwarem garść woni. Żywica pachnie, macierzanka, białe, miodowe gwoździki.
    — Zjadłbym ja cokolwiek — mówi idyota.
    — Mnie byle ciepło — szepcze baba.
    Wyczerpali zapas rozmowy. Na tem »wolnem« polu siedzą do zmroku.
    On ma w sobie odrętwiałość bezmysłu, ona — spokój mogiły: wkoło nich te piaski bezpłodne, nagie, przeklęte! — Z pustego ula patrzy na nich, szarą płachtą otulona, zmroku czekająca — śmierć cicha...