Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

weźmiesz! Chłopcu z nudy i niewoli złe myśli przychodzą, krew nie woda. Może się stać nieszczęście. Ale ja czysta będę w sumieniu, ostrzegałam ciebie. Zgubisz dwie dusze!
»Jezu Nazareński, ona ma racyę! Ten błazen, ten pustak, ten hultaj, może mnie przed Bogiem zbłaźnić. Bo i prawda, kto za cnotę domu odpowiada? a no ja, to jest ja i Monika. Posłałem zaraz po Mordkę, bo czułem, że mnie krew zaleje, i więcej już tego dnia o tej kwestyi gadać nie chciałem. Doczekaliśmy się ładnych czasów, wyhodowaliśmy piękne pokolenie! O Jezu, o Jezu, świat się rychło z taką młodzieżą zapadnie!
17-go marca. »Żem uczciwy jest człowiek, prawy katolik i nieszczęśliwy, takiem dzieckiem pokarany ojciec, więc że mi Bóg taki a nie inny krzyż naznaczył, więc go podjąłem i dźwigam. Z Józefem gadać nie chciałem, bobym się pewnie uniósł, a dekokt piję i Mordko zaleca spokój. Z Moniką zdecydowałem swoją ruinę majątkową przez tego wyrodnego syna. Stanęło na tem. Po Wielkiejnocy puszczam chłopca w świat, tymczasem ekwipować go muszę. Zleciał się już na stypę moich pieniędzy cały kahał żydów: ci krają, ci szyją, tamci mierzą. Granatowy frak ze złotymi guzami, same jedwabie i aksamity! Chłopiec, powiadają, tak się obdarł, że nawet chustki na szyję nie ma. To wszystko egzageracya kobieca, ale co robić, krzyż taki Bóg dał. Sepety wypróżniłem. Restaurują najtyczankę, szo-