Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z wody czarnej z pośród liści grzybienia wyzierała głowa ludzka nieruchoma, straszna, a dokoła niej dawały się słyszeć szmery, pluskania, ruch w topieli.
Głowa była zielono-czarna, z usty rozwartemi, obrzmiała potwornie i patrzała ku nim szklanemi oczyma.
— Ohapa! — wyszeptał wreszcie Nazar.
Ryba plusnęła przy topielcu, i wypełzł z głębiny lśniący swą połyskliwą czarnością rak, wpijając się w zdobycz.
— Boże! — głośniej wymówił chłopak.
Bąk się spłoszył, leniwie skrzydła podniósł i odleciał o kroków kilka bliżej topielicy. Dziób w szlam zanurzył, nadął się i zabączał przeciągle, wyrzucając nozdrzami błoto.
Raptem na głos ten ponury Nazara trwoga opadła; zaczął się cofać nieprzytomny, z sercem bijącem, już nie szukając gniazda, ani strzegąc się szmeru. Uciekał, wpijając się palcami w kępy, ocierając do krwi ciało o korzenie, a za nim, zda się, goniła ta towarzyszka doli pastuszej, wołając ratunku.
Dopiero przy bydle swem Nazar oprzytomniał. Siadł i zapłakał gorzko.
— Dolo moja nieszczęśliwa! — jąkał — co ja teraz zrobię. — Na zgubę mnie zostawili, na przepadłe. Trup ze mnie tylko, a oni całkiem zapo-