Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cyt — już płacz umilkł, tylko słychać głębokie odetchnienie ulgi, a na ulicy coś zamajaczyło — mknąc jak puch ostowy. Gołąb, nie gołąb! Już pierzchło.
Księżyc łuk swój zatoczył, i teraz z nad cmentarza patrzy — na kogoś wyczekuje. Na ziemię rzucił od siebie pasmo srebrne, i na tę ścieżkę wybiega cień — w swoją powrotną drogę. Wyżej się wspina, i wyżej, coraz bardziej tracąc ludzkie kontury, coraz chyżej wzlatując, aż się stapia ze srebrem, i niknie, i blednie w różowem na wschodzie zaraniu. Ten już nie przyjdzie raz drugi z tamtej strony — do swoich — po pamięć.