Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tej samej nocy drzwi do miłosnego gniazda pięknej Mercedes i jasnowłosego dziecka północy otwarły się bez szelestu i wpuściły do środka — już nie zwierzchnika, ale mściciela. Zbieg zdawał się być przygotowanym na te odwiedziny. Siedział u stołu z głową na dłoni opartą, a na szelest kroków podniósł oczy i spokojne, trochę mgławe spojrzenie utkwił w zczerniałem obliczu straconego przyjaciela.
Potem wstał, i zbliżając się nieco, rzekł drżącym głosem:
— Powiedziałeś tutaj przed paru dniami, że przychodzisz raz ostatni! Cóż mi teraz przynosisz?
— Ostatnią łaskę. Powinienem cię był denuncjować i pod strażą odprowadzić pod sąd wojenny, ztamtąd na plac hańby, gdzie na cię czeka stryczek dezertera. Przychodzę sam, jako sędzia i kat zarazem. Sztandar i przysięga onegdaj wzywały cię przezemnie do siebie — dzisiaj — w mojej osobie przychodzę po twoją krew!
Stach się zachwiał.
— Przychodzisz zatem, jako morderca. Jestem bezbronny, nie zamknąłem drzwi nawet, nie uciekałem!