Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ryngraf.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale oto pułk po pułku mijał most i zdemontowane armaty, rzucał się w wir bitwy. Walka zawrzała na wszystkich punktach. Wieczorem opadły dymy. Angielskie niedobitki poszły w rozsypkę, gnane przez zawziętych ułanów.
Zwycięzkie pułki defilowały przed sztabem, zbierając laury, wykrzykując ile siły. Ostatni przyszli ułani. Przywlekli pod stopy wodza zagwożdżone działa, znieśli pęki zdobytych chorągwi. Sami osmaleni, zdziesiątkowani, potrząsali skrwawione proporce i sztandar swój, kulami porwany, szmatę bezkształtną, pochylili przed wodzem. Kazał im stanąć. Podjechał pod front.
— Kapitan Konstanty! — zawołał.
Oficer wysunął się naprzód i, salutując, czekał rozkazu.
Jenerał odpiął swój krzyż z piersi i przypiął go do podartego munduru.
— Majorze Konstanty, przyjm moje podziękowanie. Gdybym mógł, zrobiłbym cię dzisiaj marszałkiem Francji, Nie wątpię, że nim kiedyś zostaniesz.
— Niech żyje jenerał! — rozległo się z tysiąca piersi.
— Niech żyje cesarz! — poprawił jenerał.