Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy od Boga jest tylko klątwa na nią, a dla ducha hańba i wstyd za miłość ludzką, cielesną i zmysłową? Ja nie wiem, ja nie potrafię odpowiedzieć sobie teraz.
Oczy księdza cofnęły się, przybiegły z dalekich światów, pociemniały namysłem...
— Widzisz... i ja dobrze nie wiem. Nie myślałem jakoś o tem. Ale Pan Jezus pewnie o tem coś rzekł, boć Bóg stworzył i ciało, więc o niem wie. Jakże, glinę lepił, glinę ma pod swoją władzą i prawem.
Niemirycz patrzał na niego uważnie, a ksiądz począł przypominać sobie półgłosem:
— W Kanie na godach był... to nie to. Z Samarytanką mówił... nie, to nie to. A widzisz, jest! Rzekł tym, co mu jawnogrzesznicę przywiedli: „Ten, co bez winy, niech na nią rzuci kamieniem.“ Masz, tak rzekł. Glinę ulepił, gliny nie przeklął. Dość glinie cierpienia, że doczesna, i krucha, i śmiertelna. Bóg ułomności jej, wrażliwości jej nie dał tknąć, chyba bezgrzesznym. A tacy gdzie?
Zapanowało milczenie. Ksiądz myślał. Wpatrzony w niego marzył Niemirycz, i nagle pochylił głowę, ręką zasłonił oczy i rzekł głucho:
— Ojcze, ja tak miłuję... i jawnogrzesznicę.
Ksiądz nawet temu się nie dziwił. W abstrakcji jego, w Bożym świecie jego myśli, nie było dziwów, ciekawości, światowej dla faktów miary.
— Widzisz — rzekł po swojemu — to jej Pan Jezus tak dał, by twój duch ją niebogą wzgórę porwał.
— Albo ona mego ducha w proch i glinę za sobą wciągnęła, bo jej pożądam, bo moje ciało jej głodne, bo wyją do niej moje zmysły, aż zagłuszyły ducha.