Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jedzie kto?
— Ale. Niemirowski pan z panicznem. „Musi“ na kolej młodego wiezie, do dochtorów. Nie dużo on już chleba zje, młody! Taki biały, jak wosk na ołtarzu.
Z za karczmy ukazały się konie i powóz. Panna Kęcka usunęła się od okna. Niemirycz patrzał, oczu nie mogąc oderwać od tych dwóch twarzy. Stary siwy był, o licach zoranych troską i niepokojem. Gwałtownikiem musiał być i despotą; oczy miał o obwisłych powiekach, czarne, pełne rozdrażnienia, ruchy nerwowe.
Obok niego młody, starzej jednak wyglądał.
Otulony w koce, leżał prawie w powozie, oczy ledwie napół otwarte, ręce woskowe, twarz wychudła, apatyczna, rysy już martwe.
Ojciec gromkim głosem zawołał Żyda, począł mu wymyślać, że me dostawił na umówiony termin jakiejś słomy; potem huknął na furmana, żeby konie poił, wreszcie chłopów jął napędzać do koszenia łąk niemirowskich. Syn ani się poruszył, ani przemówił, tylko oczy jego uwięzły w twarzy Niemirycza, w oknie karczmy, smutne, mgławe, zdziwione, pytające.
A wtem stary, spostrzegłszy liberję z Mehecza, cicho Żyda spytał o coś i poczerwieniał.
— No, ruszaj! — krzyknął na swego furmana, rzuciwszy podejrzliwem okiem na Niemirycza.
Powóz ruszył i zniknął wnet w tumanie kurzu.
— Nasz antagonista! — rzekła panna Kęcka. — Biedny Michaś, jakże się zmnienił od wiosny. Wywozi go zapewne ojciec za granicę przymusem. Tak się wypraszał, gdym u nich była raz ostatni, tak wie,