Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to poprawi? Przeciwnie. Przez dwa lata, co mieszka u nas i pracuje, nie było na niego żadnej skargi. Żyje podobno, jak pustelnik.
— Spodziewam się! Kto z takim zechce się zadawać? Dość ludzi naszkaluje i świętości sprofanuje. Cała Warszawa trzęsie się na niego.
— Franciszek słusznie powiedział o szczupaku i karasiu. Niech się pilnują.
— Franciszek — przeciągle rzekła księżna. — Jeśli on dla ciebie jest powagą! Zobaczymy, co powie, jak ten wasz protegowany zajmie warszawską gawiedź nim i tą śpiewaczką.
— Nic w tem złego nie będzie. Przestanie się przynajmniej afiszować, jak ciotki Jerzy po pręgierzu magnatów.
Décidément to wasz ideał! Niema co o tem mówić. Chodźmy, kapelanie, obejrzeć róże.
Tymczasem, po skończeniu partji krokieta, którą wygrała Bicheta z Fredem, hrabia Franciszek poczęstował Niemirycza cygarem i spacerowali po żwirowanych ulicach parku.
— Myśmy tak trochę koledzy — rzekł hrabia wesoło. — Służymy jednej bogini.
Niemirycz spojrzał na niego pytająco.
— To pan przecie bronił tej wiosny w pismach Willę Mora? Moją — jakby to nazwać — ano dobrą, starą znajomą. Czy pan ją zna?
— Byłem parę razy na operze.
— A ja trzymam się jej już od lat trzech. Ta kobieta ma w sobie opętanie. Wyobraź pan sobie, żem się chciał z nią żenić.
— Tak, już nawet w Warszawie ożeniono hrabiego.