Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wadził aż do bramy hotelu. Stanęła na sekundę, spojrzała na niego i zniknęła.
I tak się skończył romans Niemirycza.
Przez cały następny miesiąc nie było jego artykułów, aż to uderzyło Opolskiego i spytał raz Jackowskiego:
— Cóż tak Niemirycz umilkł i nigdzie go nie widać?
— Sfiksował! Wyobraź sobie, gdy przez dwa tygodnie nie dawał znaku życia, poszedłem się dowiedzieć, co się z nim dzieje.
Przyszedłem i wyobraź sobie, kogo u niego zastałem?
— Chórzystkę!
— Ale gorzej: księdza...
— Księdza?! — parsknął śmiechem Opolski. — Patrzajno, ci go nawrócą.
— No, już chyba nie taki. Mówię ci, obdarty, zbiedzony księżyna, z miną głupkowatą i oczyma, jak z porcelany. Niemirycz przy biurku coś pisał, a ten, naprzeciw niego, nizał paciorki różańca. Wyobraź sobie, tableau! Nie wytrzymałem, parsknąłem śmiechem i powiadam:
— Czy ksiądz jest Danielem w lwiej jamie?— A ten odpowiada naiwnie:
— Nie panie, ja sobie u pana Niemirycza różaniec odmawiam, bo tu tak cicho...
A Niemirycz dodaje:
— Mój drogi, czyś ty przyszedł po księdza? Może zapowiedzi?
— Przyszedłem, ciebie do roboty zapędzić, ale kiedy odmawiasz różaniec, zmykam.