Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Obejrzała się. Niemirycz siedział pochylony z głową w dłoniach. Ani podziękował, ani pochwalił. Gdy wstała, wyprostował się i głęboko odetchnął.
Ona przeszła dłonią po oczach, wzięła kapelusz i rzekła:
— Za tydzień już wyjeżdżam do Wiednia. Zapewne się więcej w życiu nie zobaczymy. Przyjdź pan jutro na „Rycerskość“.
Spuściła woalkę, podała mu rękę.
— Przyjdę się z panem pożegnać jeszcze — dodała, wychodząc.
Przeprowadził ją do sionki, nic nie rzekł. Otworzył zatrzask. Wysunęła się i, nie oglądając się, poszła do bramy. On wrócił, usiadł przy biurku, wydobył foljał aktów prawnych, jakąś sprawę o młyn wodny na rzece Białce, i jął czytać, czytać a czytać...
Nazajutrz nie poszedł na operę i nie spotykali go nigdzie znajomi. Opolski, który go szukał, bo mu trzeba było jego aforyzmu do jakiejś artystycznej jednodniówki, nigdzie go znaleźć nie mógł. Nareszcie dowiedział się, że wyjechał. Gdzie, na jak długo? Nie wiedziano w zarządzie. Chodził tam codzień Opolski, aż go wreszcie zastał.
— Gdzieżeś przepadł?
— Stawałem w sądzie, w gubernji. Dziś w nocy wróciłem.
— Masz, skrobnij tu coś po swojemu i podpisz się.
Rozłożył przed nim kartę brystolu, upstrzoną szkicami i wierszykami, i wskazał miejsce.
— Ot, tu. Widzisz, jakie honorowe miejsce obok Willi Mora. Skrob!
Zapalił papierosa i czekał.