Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

złapać kwestję za łeb. Pyszny był tytuł: „Polska gościnność i dobre wychowanie Warszawy.“ Jakbyś im włazł na odciski. Ale najlepsze to, że hrabia się na ciebie obraził i pokłócił się z divą.
— A to z jakiej racji? — zdziwił się Niemirycz.
— Obraził się, żeś się za nią ujął. „Jemu co do niej! — fuka. — Jakiem prawem występuje jako jej rycerz?“ Willa się dowiedziała o tem i wyrzuciła go za drzwi. Kazała sobie twój artykuł przetłumaczyć i schowała na pamiątkę. Hrabia podobno dotąd jej nie przejednał.
Jackowski, który arystokracji nie cierpiał, warknął:
— Nieborak! Jedyne zadanie i pracę swego życia stracił. Teraz Niemirycza może nareszcie wyrzucą i ja się upiję w knajpie z radości, że taki człowiek już nie będzie butów hrabiowskich czyścił.
Niemirycz ani się odezwał. Robił korektę na brzegu stołu, śpieszył się widocznie.
— Co ci tak pilno? Masz schadzkę? — zaśmiał się Opolski.
— Uhm! — odparł roztargniony, patrząc na zegarek.
— Z kim? Odzie? I poco ty się tak taisz?
— Jakto poco! — wtrącił Jackowski. — Ładnaby powstała chryja, gdyby na niego co znaleźli. Musi się kryć.
Niemirycz podniósł głowę, uśmiechnął się.
— Przez cześć dla najświętszej hipokryzji! — rzekł, odkładając pióro i biorąc za kapelusz, — Dla niej są kościelne kadzidła i ślubne obrączki, i bojowe hymny, i miłosne szepty, i łzy rozczulenia, i oklaski tłumów. O wszechpotężna! O bóstwo!
Roześmiał się raz jeszcze i wyszedł.