Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze szczęście, że niema służby politycznej i publicznej — rzekł spokojnie Niemirycz.
— Ach, wiesz, że i to mnie czeka, jeśli osiądę w Galicji! Nie rozumiem, jak podałem, ani pojąć mogę, jak stryj tak wszystkiemu daje rady.
— Przecież majątki hrabiego Franciszka są wszystkie w dzierżawie?
— Co tam majątki! Z tem najmniejszy kłopot. Niby to ojciec bardzo swoich pilnuje. Jakoś to się trzyma: ziemi nie ukradną, ani jej uniosą. Ale stryj jest posłem, i sportsmenem, i czegoś prezesem, i czegoś dyrektorem, i w czemś tam radcą, i czemś tam na dworze — i wszystko potrafi załatwić. No, i jeszcze wszystkie buduary zna, wszystkie nowiny, plotki, dowcipy, anegdoty. To jest dla mnie bajeczny, genialny człowiek! Dokąd ty idziesz?
— Do rejenta.
— Za interesem?
— Tak. Ma być umowa z przedsiębiorcą budowlanym.
— Ach, to nasz interes!
— Pewnie hrabia wie: na tych placach w Alejach mają stanąć kamienicę.
— Nic nie wiem. Przecie wiesz, pisałem do ciebie, że mi ojciec zapowiedział, że mi nie da nic robić, do niczego mieszać się nie pozwoli, póki się nie ożenię.
— Nie miałem od hrabiego żadnego listu.
— No, to pewnie zginął — rzekł obojętnie hrabia, który miał kiedyś zamiar list pisać i był pewny, że napisał. — Podobno gdzieś wyjeżdżałeś latem?
— I tego hrabia nie wie, że serwituty już poregulowane?