Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kapeluszem, rozminęli się, gdy hrabia zawrócił i podał rękę.
— Jak się masz! Nigdzie cię złapać nie można. Co robisz?
— Jestem zawsze na swojem miejscu.
— Aleś nie łaskaw do mnie zajrzeć.
— Nie wiedziałem, czy hrabia sobie tego życzy.
— Fiu, fiu! Jakeś spyszniał, zostawszy obywatelem ziemskim. Ale bez żartu. Winszuje ci pomyślnej zmiany losu. Jesteś teraz człowiekiem niezależnym.
— No, może byłem pierwej niezależniejszem. Byłbym bardzo właśnie teraz skrępowany i niewolny, gdybym obowiązki tam chciał i mógł spełniać. Jeślim niezależny jeszcze, to tylko, żem pracę moją tam komu innemu zostawił. Więc nic się w mej doli nie zmieniło.
— No, no! Tyś się zmienił do niepoznania! — zaśmiał się hrabia zbyt hałaśliwie, żeby było szczerze.
Niemirycz spojrzał nań po swojemu i odparł po chwili:
— Czyż ja?
— Myślisz, żem ja inny? Zaręczani ci, że nie. Tylko warunki się zmieniły. Strasznie jestem zajęty. Radbym z tobą pomówić, nie mogę znaleźć chwili wolnej. Tobie się zdaje, że my próżnujemy; pozornie tak wygląda, w rzeczywistości nie mam czasu nawet myśleć. Żyje się jak w jakiejś fabryce, wśród setek rozpędzonych trybów, obracających się kół, wirujących pasów. To darmo, sama reprezentacja naszej sfery pochłania życie. Takie to skomplikowane, takie absorbujące, że literalnie człowiek nie ma na nic więcej czasu.