Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
II.

W kilka dni potem była niedziela i dzwony wołały wiernych na Mszę, a tłum postrojonej, niedzielnej publiczności zalewał chodniki, śpiesząc do kościołów, a potem dalej za miasto, by odetchnąć powietrzem. Niemirycz wstał późno, a nie mając pracy biurowej, rozmyślał, jak dzień spędzić. Nareszcie otworzył szafę z książkami, dobył jeden tom Szekspira, ulokował się wygodnie w staroświeckim fotelu i zagłębił w czytaniu. Była godzina dwunasta, gdy ktoś gwałtownie do drzwi zadzwonił. Niemirycz ani drgnął.
— Znudzi się i pójdzie — pomyślał, nierad w tej chwili odwiedzinom.
Ale gość dzwonić nie przestawał coraz energiczniej. Zniecierpliwiło go, wstał i otworzył drzwi. Do przedpokoju wpadła dama elegancka, wonna, szeleszcząca jedwabnemi spódnicami, w gęstej na twarzy woalce.
Monsieur Niemirycz? — spytała.
Drgnął i o krok się usunął. Poznał Willę Mora.
Oui, madame — odparł, pochylając głowę.
C’est de vous cette horreur, cette saleté, cette crasse! — zawołała, rzucając mu pod nogi jakiś papier zadrukowany, który przyniosła w ręku.
Spojrzał na ziemię, podniósł papier i przeczytał: „Zlew dla kabotynek europejskich.“
Ruszył ramionami.