Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest magnat, co to zebrał i przechował, i stare czasy i ludzi wspomina z szacunkiem. A tu, panie, żeby nie zamykać, toby chlew z tego zrobili, i choć niby drwią i lekceważą, a rozgrabiliby po kawałku, albo połamali i kawałkamiby roznieśli, żeby tylko psuć! I żeby to chłopy, ale to się też ma za panów. Niech pan i na moment otwartych drzwi nie zostawia.
Niemirycz obiecał mu to solennie. Rozlokował się w dawnym swym pokoju w bocznem skrzydle i zpoczątku odwiedzał rządcę tylko w porze posiłku południowego, resztę czasu spędzając przy robocie. Ale potem, gdy zajęcie wymagało i jazd do rejenta, i narad z komisarzami, i długich pertraktacyj z chłopami w gminie, gdzie mu wszędzie Bratkowski towarzyszył, zaczęli razem zajeżdżać do rządcy o różnych porach, zwykle głodni, zmęczeni, ochrypnięci od gadania i mający jeszcze coś z sobą do przedebatowania lub spisania w biurze.
Rodzina rządcy otaczała młodego człowieka i kawalera uprzedzającą grzecznością. Student znał go z firmy dziennikarskiej, uważał za niedowiarka i socjalistę, panny i matki marzyły, że go złapią. Goście, którzy go poznali, widzieli w nim poważną figurę prawniczą i towarzysza młodego hrabiego. Wszystkim potrochu imponował i bardzo ich zajmował. A on ich badał, poznawał i obserwował z całem zajęciem i zupełnie objektywnie, szukając w tej grupie idei, gustów, antypatyj i człowieka. Przedewszystkiem zdziwił się, że ci ludzie, urodzeni i wzrośli wśród przyrody, pracujący na roli, przyrodę mało znali i odczuwali, roli nie kochali. Nikt nie znał botaniki i zoologji, nie umiał nazwać kwiatów polnych, ćmy, drobnego śpiewającego ptactwa, miljonów owadów. Znali