Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

karmią; niech rodzi, niech karmi; to jej siła i majestat.
— Zrozumiałeś mnie? — spytała, cała przejęta.
— Rozumiem, uznaję i bardzom ci wdzięczny za tę chwilę ostatniej rozmowy. Odjadę spokojny, żem ci życia nie złamał i że znajdziesz swe szczęście w tem co ci najdroższe.
— I nie masz do mnie żalu?. Ja byłam pewna, że mnie pojmiesz i usprawiedliwisz.
— Dlaczegoś nie opowiedziała swych dziejów wcześniej?
— Zapomniałam o nich... Byłam przy tobie.
— Więc mogłaś je szczerze w pożegnalnym liście opisać. Zrozumiałbym wcześniej i ciebie nie najeżdżał. Teraz już się rozstaniemy na zawsze. Szczerze, z duszy ci życzę: bądź szczęśliwa w dziecku.
Dał znak stangretowi, konie stanęły.
— Już? — rzekła z żalem, widząc że spowiedź tak spokojnie przeszła.
— Powiedzieliśmy sobie wszystko. Pieśń dośpiewana. Niepotrzebni już sobie jesteśmy. Bądź zdrowa!
Wysiadł. Przechyliła się.
— Pocałuj mnie raz ostatni — szepnęła.
Ścisnęło mu się serce niesmakiem, dysonansem.
— To nie Nervi i nie Capri — rzekł, starając się uśmiechnąć. — Twe pocałunki należą się ojcu i dziecku.
Zaniknął drzwi, skłonił się, uchylając kapelusza.
Powóz zawrócił. Widział, że rzuciła się w głąb i jakby czując pokusę, zakryła oczy. Trwało to sekundę, rącze konie ją uniosły. Obejrzał się. Był gdzieś na przedmieściu, w punkcie zupełnie nieznanym. Podobało mu się to.
— Pójdę błądzić — pomyślał.