Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brzydką, ale śpiewała przepysznie; zasłuchał się z całą rozkoszą amatora muzyki, nie zauważył, że go spostrzegł Stefan Opolski, malarz, i dawał mu znaki, by zajął wolne obok niego krzesło.
Nareszcie arja się skończyła, rozległy się frenetyczne oklaski i malarz zawołał do Niermirycza:
— A co? Jak śpiewa? Poemat! A co za typ? Ciekawe połączenie złotowłosej dzieweczki z temperamentem włoskim. Co za karnacja!
— Gdzie ty widzisz karnację? Wytynkowana, jak kamienica. Kto ona? Włoszka?
— Mówi, że jest Węgierką. Wiesz, brat twego hrabiego za nią tu z Wiednia przyjechał. Tam siedzi, w pierwszych krzesłach.
— Niema tu gdzie Jackowskiego? — spytał Niemirycz, szukając oczyma.
Jackowski był to redaktor „Pręgierza“.
— Niema. On dziś na premierze w Rozmaitościach.
Wstali obadwaj i, korzystając z antraktu, oglądali salę. Malarz miał masę znajomych, Niemirycza znali zaś wszyscy, chociaż on mało gdzie bywał. Ale fotografje jego obiegały Warszawę i po humorystycznych pismach pastwiono się nad nim piórem i ołówkiem. Był znany.
— Patrz: Pręgierz! — mówiono sobie. — Kogo on tu przyszedł piętnować?
— Gdzie? gdzie? — pytały niektóre panie.
Czuł na sobie lornetki i spojrzenia.
Tiens, joli garçon. Jaka szkoda!
Czego? Tegoby nie umiały powiedzieć.
Jego ta nienawistna lub bezmyślna ciekawość tłumu drażniła dawniej. Teraz się z tem oswoił, jak