Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mowała myśl, że może go zostawią, ale nie miał już woli iść pytać, znowu prosić. Był wyczerpany. Ożywił się na szelest kroków w korytarzu; wpatrzył się w drzwi z zapartym tchem i odetchnął, zrywając się jak zdrowy. Był to Niemirycz z lokajem.
— O, nareszcie!
— Tak już pora.
Te dwa zdania w tych dwojgu ustach streściły dal tych dwóch dusz i uczuć.
Willa, czekająca na nich już w karecie, spojrzała, gdy tak schodzili z podjazdu hotelowego, i pomyślała ze ściśnięciem serca:
— Życie i śmierć, a jednak mają coś wspólnego.
Chory usiadł ohok niej, Roman naprzeciw. Ruszyli.
— Wybaczcie mi! — szepnął.
— Co? — uśmiechnęła się serdecznie kobieta. — Będzie wam we dwóch przyjemniej podróżować. Pana przybił nagły cios, pan ochłonie z najcięższego wrażenia i uwolni się od myśli desperackich. Jeszcze pan wyzdrowieje — co znowu!
— O, jam też pewny wyzdrowienia i rychłego. Wam dłużej na nie czekać — odparł ze smętnym uśmiechem.
— Pan tu już długo bawi? Zawsze sam?
— O, już od wielu lat tak się tułam. Znam wszystkie etapy suchotnicze. W domu mnie krótko znoszą, nie jestem zabawny, i to się nazywa obowiązkiem przedłużanie takiego nawet życia, więc mnie wyprawiają niby dla mego dobra. Ot, hipokryzja, jak wszystko na świecie.
Spojrzał na brata i dodał:
— Znam twoje artykuły.