Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Z czegóż się ksiądz utrzymuje? — zagadnął hrabia.
— Bardzo łaskawi są księża u Bernardynów. Mam wszystko z ich szczodrobliwości.
— Ale dochodów ksiądz żadnych nie ma?
— Mam, a jakże. On mi daje — wskazał Niemirycza.
Andzio parsknął śmiechem. Ksiądz spojrzał na niego.
— Ksiądz daruje, nie wytrzymałem. Boć przecie mój nauczyciel uchodzi za ateusza.
— Śmiej się pan z tego. Od Pana Jezusa pan tego nie słyszał. Nie trzeba nikogo innego słuchać. Już ja ręczę, że ten przyjaciel i nauczyciel do złego pana nie wciągnie. Można z nim iść do Emmaus.
— Dokąd? — spytała księżna, która nie zrozumiała.
Ksiądz na nią spojrzał i uśmiechnął się.
— Do Emmaus — powtórzył, zapatrzył się w jakąś dal, sobie tylko widzialną, i umilkł.
Mais c‘est un fou! — szepnęła, wstając. Ale poczuwając się w obowiązku datku, poszukała swej torebki i wróciła po chwili.
— Proszę księdza o Mszę św. na moją intencję przed obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Mam do Niej szczególne nabożeństwo.
Ksiądz, zwrócony z drogi w dalekie światy, spojrzał trochę nieprzytomnie na nią, potem na pieniądz złoty.
— O Mszę pani prosi? A dobrze, odmówię chociażby jutro. A na cóż za to pieniądze? Proszę biednemu dać. Pan Jezus nie potrzebuje. A pani chce przed jakimś obrazem? A gdzie on? Który to?