Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kówna, jej służąca, to jest moja Franusia. Niech pan siądzie. Wezmę klucze z pod poduszki u starej i wypijemy fejn sznapy!
— Nie budź, daj pokój. Wypalę papierosa i pójdę. Późno.
Spojrzał na zegarek. Kacperek się roześmiał.
— Sikora pańska warta trzy grosze. Jak który brach ją, panu kiedy uchwyci, to sparzy palce.
— Miałem lepszy, sprzedałem, wtedy, wiesz... na kaucję dla tego, co to z tobą razem wyszedł z ula, Rochowski.
— Dotąd na koźle w sałacie. I dobrze, że go pan pchnął w inną stronę. Nie miał sprytu do roboty. Byłby do śmierci fuszer. Do roboty, panie, trzeba gustu, ochoty, sprytu i ryzyka. To jak na polowaniu; kto idzie szukać zwierzyny, żeby ją zjeść, to wałkoń. Ja, panie, idę polować, żeby polować; ja idę syty i wyspany, i na grubego zwierza. Aj, taka bankierska kasa, taki dyrektorski portfel, takie kamuszki u magnata, takie sreberko u fabrycznego pana, ot, panie, zwierzyna! Takiemu wziąć, to frajda! Myśli pan, ojciec był kamerdynerem u takiego hrabiego, co aktorki w szampanie kąpał i w klubie setki tysięcy przepuszczał. Zachorował ojciec, oddali go do szpitala, nas było siedmioro, ja najmłodszy. W szpitalu wyjęli jedno oko. Hrabia już do służby nie chciał przyjąć, bo brzydki. Został woźnym. W rok potem wypłynęło drugie oko — skończyło się. Matka łaziła do hrabiego; dał raz trzy ruble, za drugim razem kazał za drzwi wyrzucić. Łaziła do tego banku, gdzie woźnym był; odsyłał jeden do drugiego, mydlili, obiecywali, wreszcie powiedzieli, że wedle ustawy nic mu się nie należy, bo za krótko służył. Łaziła po różnych znajomych hra-