Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

barłogu siedziała kobieta, w męskim surducie na koszuli, z masą złotych, potarganych włosów wokoło twarzy bladej i bardzo pięknej. Siedziała z nogami podwiniętemi i jednostajnym ruchem rąk zwijała na kłębek czarną włóczkę. Przed nią leżał wpół nagi trup kilkoletniej dziewczynki. Pod piecem, owinięta w starą końską derę, spała dziewczynka najstarszą, może dziewięcioletnia. Na skrzyp drzwi, zerwała się i rzuciła do dzieci.
— Przynieśliście co? — spytała i wnet cofnęła się na widok wchodzących mężczyzn. W oczach jej mignęła zgroza, strach, jakby to dziecko znało już wszystkie występki, przeszło najstraszniejsze napaści. Kobieta podniosła też oczy, jakieś dziwne, zamglone i spytała:
— Macie list od Wicka?
Nikt jej nie odpowiedział. Stali obadwaj, filozof i złodziej, jednaką grozą oniemiali, skamieniali. Po chwili Kacperek wyszeptał jakby z szacunkiem, on, co nic nie szanował:
— Obłąkana! Aaa! — i głową pokręcił. A potem się otrząsnął, obejrzał i rzekł:
— Niech pan tu poczeka. Ja przyniosę chleba i węgla.
Zniknął. Niemirycz poszedł do dziewczynki. Wtulona w najciaśniejszy kąt, skuliła się na ziemi, otuliła się derką.
— Oj, panie, ja się boję! Panie, nie ruszcie mnie! — zaczęła szlochać.
Porwał go okropny żal, bezmierna litość.
— Nie bój się, dziecko, ja ci krzywdy nie zrobię. Nie bój się. Dzieci spotkałem i przyszedłem, żeby wam pomóc. Kiedyż siostrzyczka umarła?