Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pana. Byłem okłamany, oszukany, wyzyskany, ale żyłem, czułem, wierzyłem, szalałem, używałem. A teraz co? Co mi dała prawda?
— Chociażby tylko na razie ból. To wstęp do refleksji. Życie i śmierć tem się poczyna. A jeśli pan pogrzebał złudzenia, ślepy szał, bezmyślne użycie, nawet wiarę w ludzi i ich uczucia, czy pan się ma za umarłego? Pan się narodził zaledwie do życia.
— To są słowa i komunały. Nie nawykłem słuchać tego z ust pańskich, i nie po nie tu przyszedłem. Nasłuchałem się tego do syta w domu; nie dadzą mi nic oprócz upokorzenia i nudy. I boję się, że oprócz nudy, nic więcej w życiu nie zaznam.
— A hrabia się czegoś innego po szale spodziewał? To przecie wynik logiczny: kto się bawi, musi się nudzić. I upokorzenie przejść musi. Kto nie zatracił honoru duszy, ten często się wstydzi.
— Teraz to było — cięcie godne pana. Ach, myśli pan, żem zapomniał naszych rozmów przed siedmiu laty. Nauk nie spełniłem, ale pamiętam. Miewałem czasem w rozkoszy „abszmak“ piołunu, na myśl o panu. Pamięta pan, jakem się zalecał do tej Francuski i Bichety? Zszedł nas pan kiedyś w altanie. Widząc się odkrytym, pochwaliłem się, byłem strasznie dumny z takiej zdobyczy. A pan ani się zgorszył, ani zagroził ostrzeżeniem starszych; powiedział mi pan spokojnie: „No, zapewne to bardzo przyjemne, ale podobne zwycięstwa odnosi każdy fornal, lokaj, terminator szewcki. To bardzo pospolite.“ To gorzka prawda. Szkoda, żem jej zawsze nie pamiętał, możebym nie był tak pospolicie oszukany, zdradzony i tak pospolicie upokorzony, no i tak znękany.