Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Ragnarök.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prywatny do Burgu, otrzymuję zawsze kosztowny prezent. Nie wiem, skąd Nelly się dowiedziała, że dziś miał być naszyjnik z szafirów, a jest chorobliwie łakoma na klejnoty. Mam tego mnóstwo i osobiście nie kocham się w kamykach, ale ona ma do tego pasję. W testamencie zapisałam jej wszystkie. No, nie smuć się, Nelly. Jutro kupię za swoje pieniądze naszyjnik i dam ci do kompletu, ale nie miej pretensji do arcyksiężnej. Ja jej życzę nieba, że mnie uwolniła od służby w dniu dzisiejszym.
— Co ty pleciesz, co ty pleciesz! — wołała Angielka. — Ja się bardzo cieszę, bardzo cieszę; tylko się turbuję kolacją. Nie rachowałem, że będziesz w domu. Muszę się o coś postarać. Pan nie ma pojęcia, jaka ona grymaśna i wybredna w jedzeniu.
— Nie prawda. Albo nic nie jem, albo wszystko. To zależy od usposobienia.
— A dziś nic pani nie je.
— I nie będę jadła. Więc się, Nelly, nie troskaj.
Wstała i skinęła na niego. Przeszli do buduaru i gdy zostali sami, opadł jej humor i swoboda.
— Jak ja się pana boję — rzekła. — Ucieszyłam się na razie, żem wolna na dzień cały, a teraz czuję, że powinnam panu powiedzieć: „idź“, bo i czem pana potrafię zająć?
— Już się pani boi, a życie całe?
— Życie? Alboż ja panu wystarczę? Nie marzę o tem. Pieśń panu dam, najlepsze co we mnie.
— Najlepsze to dusza, gdy się ją pojmie i pokocha. Poco mam udawać? Ust pani i pieszczot pożądam. Ale nie tem mnie pani zdobędzie i posiadać będzie, tylko gdy dusze sobie odpowiedzą. Ludzie, co wierzą, że szał jest kochaniem i w życiu wystarczy, na