Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/245

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    rze. Tedy im się zameldujcie i złóżcie raport swego trwania i gotowości służby, a pierwszemu polskiemu naczelnikowi oddacie siebie do szeregu, a złoto owo, w mogile przechowane, na skarb ojczysty.
    Słyszysz, panie Chorąży, i ślubowanie nasze przyjmij. Niech żyje Ojczyzna!
    Jak grzmot rozległ się okrzyk zbiorowy.
    Rzucił pierwszą garść piasku Rosomak.
    — Niech ci lekką będzie ta ziemia ukochana! — i skinął na chłopców.
    Wyciągnęli się jak struny i z żywiołowym rozmachem zaśpiewali:

    Jeszcze Polska nie zginęła

    Rwała się pieśń w zdławieniu wrażenia potężnego, w łzach, co znają tylko miłujący i mężni, i kwitła, pieśń nad mogiłą, jakby proporzec biało-amarantowy, a cichy bór słuchał i dawne czasy wspominał.
    Mogiła wyrosła, złocąc się z daleka, a obecni pożegnali ją ostatnią obrzędową pieśnią „Anioł Pański“.
    I został Chorąży na swym posterunku samotny, a oni wracając do chaty, radzili:
    — Dąb mocarny posadzić mu na mogile!
    — Brzozę, coby go gałęźmi tuliła jak matka.
    — Krasną jarzębinę, żeby mu ptaszki śpiewały.
    — Lipę, żeby mu pszczoły gwarzyły.
    — Głaz znam w gąszczu. Przywleczemy i wykujemy kto leży pod nim.
    — Uczyni każdy dar jaki zechce! — zdecydował Rosomak. Ja wam, chłopcy, złoto zdaję. Obmyślcie schronienie.