Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Urodzaj grzybów był bajeczny i ogarnął cały ten kraj. Szczepański przybył też z folwarku opowiadając że wsie były puste i roboty polne zaniedbane; wszyscy wybiegli w lasy.
Opowiadał też, że chłopi zachodzili nawet na tę stronę trzęsawisk, ale że pewnego dnia wrócili w popłochu, bo się im ukazał i gnał, strasznie wyjąc — dyabeł leśny czy wilkołak.
Oczy Rosomaka podniosły się na Panterę.
Nad stosem grzybów, oczyszczając je i sortując do suszenia, klęczeli we trzech Pantera i chłopcy, szepcząc coś tajemniczo. Po twarzach latały im śmiechy. Zdawali się wcale nie słyszeć co mówiono na podsieniu.
— Jednego dyabła tylko widziano? — rzekł Rosomak, głos podnosząc. Ja bo widziałem trzech.
Orlik nie wytrzymał, podniósł głowę, a Pantera podchwycił.
— Wódz to nawet jasnowidzenia miewa.
— Za trzy dni grzyby się skończą — już robaczeją. Dopiero za miesiąc znowu się wysypią! — zdecydował Odrowąż.
— Mam na ten miesiąc wielką robotę — rzekł Rosomak, gdy zasiedli do wieczerzy. Takich suchych błot nie było lat wiele. Moglibyśmy się do Pohybelnika dobrać. Jak myślicie, ojcze?
— Można spróbować. Tam nawet zimą w krąg oparzeliska. Trzeba będzie łozę słać i mościć przesmyk. Siła nas teraz — to dokonamy.
— Przedewszystkiem do Puhaczego Ostępu się dostać — tam jeszcze grzyby nietknięte czekają.