Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanowiły też codzienny posiłek, bo na połów nikt nie wypływał, a obierać kartofli nikt nie chciał, tak bywali zajęci i zmęczeni.
Po paru dniach Rosomak jednak dzielenia i rachowania zabronił.
— Zsypywać będziemy na jedno miejsce, a jeśli chcecie, wszystkie wieczorem rachujcie. Nie nasz obyczaj — jeden przed drugim się przechwalać.
— Bo i prawda. Bóg daje każdemu i wszystkim! — rzekła Szczepańska.
Milczał przecząco Pantera i chłopcy, ale uledz musieli.
Co wieczór palono w piecu i co rano — ale zbiór się nie mieścił do suszenia — i trzeba było nadmiar wysyłać wozem za Tęczowy Most, lub dostawiać do kładek — skąd zabierał do folwarku Szczepański.
Ludzie byli zapracowani, ale rozpromienieni robotą, pomimo całodziennych marszów, dźwigania ciężkich koszów — i oałodziennego głodu, gdyż brali ze sobą tylko chleb, a pragnienie tłumili jagodami.
W chacie zapanowało takie gorąco, że nocowali na dworze — na pomoście, który wśród konaru starego jesionu zbudował z żerdzi i desek Pantera.
Szczepańska z dzieckiem sypiała na podsieniu.
Z wypraw tych, z bobrowania po wszelkich zakątkach przynosili zarazem i inne trofea: mchy rzadkie, wężowe skórki, narościa drzewne, czeczoty — gniazda, pióra — a wreszcie Orlik z Bartnikiem znaleźli łosie, siedmioletnie rosochy i przydźwigali z trudem, mając do roboty we dwóch tylko trzy ręce.