Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wyciągnięty u ognia, milczący — Rosomak słuchał. Dorzucił słowo Pantera, Odrowęż, nawet Żuraw — nawet mruk Szczepański. On zapatrzony w niebo milczał.
— Wódz zadrzemał — ozwał się Pantera. — A pewnie nie bylejakie cuda widział i słyszał. A, chodząc nocami po puszczy, może w chodaku miał kwiat paproci.
— Nawet go zawsze mam, a i to wam powiem, że każdy z nas go posiadał — odparł powoli. Wszyscy utkwili weń oczy pytające.
— Bo tak — mówił dalej. — W baśni tkwi cała mądrość pierwobytu i trzeba baśń w życie wprowadzić. W baśni śmiałki zdobywają królewny i szklanną górę, i żywą wodę i taką wolę i wytrzymałość trza mieć. Zdobywają szczęście, bo ofiarowują siebie, by słabych, uciemiężonych, zaklętych wyzwolić. W baśni silny wspiera słabego, głupi dobry zwycięża silnego złego — i w baśni stworzenie boże, ptaki, zwierz, gad, owad wraca do przyjacielstwa z człowiekiem, do zrozumienia się — jako być powinno.
W baśni — życia, siły, uzdrowienia, mądrość i jasnowidztwo dają źródła wody — krzepkość daje zbożowe ziarno, na szczycie, na tronie zasiada pastucha rodem, ale bohater z duszy i czynu.
Kto baśń zrozumie — i żyć wedle niej będzie, ten posiadł kwiat paproci. — Ten ma „oczy co widzą, uszy co słyszą“. Ten żyje mądrością przyrody. A jest li kto z nas tu bytujących — coby z doli swej nie był rad,