Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Będzie ta sosna Piastem się zwać — rzekł Rosomak.
Odrowąż spojrzał na słońce.
— Biegaj, Jasiek, po rój! Można osadzać.
Nadchodziła najcięższa próba bartnego egzaminu. Bez żadnej osłony twarzy i rąk, bez skropienia wodą, bez dymu — musiał Jasiek rozdrażniony niewolą rój przeprowadzić do nowej osady.
Gdy wstępował na drabinę, w zębach trzymając huczące pszczoły — Odrowąż komenderował.
— Żebyś się nie spieszył, żebyś się nie oganiał, żebyś się na nie nawet w myśli nie rozgniewał. Po głosie słychać, że matka jest — więc się nie zerwą. Ża pazuchą łyżkę masz. Pomalutku czerpaj, i do oka puszczaj. A uważaj na matkę, żebyś nie uraził.
— Pomogę mu! — rzekł Rosomak, porwany swem amatorstwem i wciągnął się po sznurze na górny konar.
— Wolę się gapić z dołu! — mruknął Pantera,
We dwóch na górze było lżej. Rosomak związkę potrzymał. Jasiek się wygodnie na leziwie umieścił. Otworzono więzienie, szara ćma otoczyła ich, ale już Jasiek pierwszą garstkę do oczka przysunął — i z cicha, radośnie szepnął:
— Idą.
Obadwa wlepili oczy w szarą, ruszającą się masę i nagle Rosomak, przechylony zupełnie głową na dół, zanurzył rękę w mrowie i szepnął.
— Matka.
Pięść jego szara była jak kłębek. Przesunął ją do wrót barci i obadwa zaśmieli się cicho, radośnie.