Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zawstydził się i spojrzał, czy kto to widzi. Ale wszyscy jedli i gwarzyli, tylko Żuraw nań patrzał, głową skinął porozumiewawczo i nieznacznie wywołał go do komory.
Kazał mu się rozebrać, położył na swej pościeli i jął ramiona i ręce masować. Chłopak usypiał, śmiertelnie znużony i tylko szeptał:
— O, dziękuję, dziękuję. Bylem mógł jutro z wami razem się znoić! O, bylem mógł. — I zasnął. Żuraw go okrył i rzekł z cicha do wchodzącego Rosomaka.
— Zwyciężył leśny duch. Rodzi się w nim nasza dusza.
— Chwała Bogu! Będzie szczęśliwy! — odparł Rosomak, przesuwając serdecznie ręką po ciemnej głowie śpiącego.
Nazajutrz padał deszcz, ale Odrowąż zakomenderował kośbę, więc chłopcy nie mieli wakacji, ale zato koszenie mokrej trawy było lżejsze i upał nie obezwładniał, więc dotrzymywali starszym kroku.
Dopiero po dwóch dniach, gdy dużo było zwalonej trawy, a pogoda się nie ustalała kosiarze spauzowali i rozpierzchli się. Rosomak z Odrowążem popłynęli na połów, Szczepański z Żurawiem i Panterą darli łozę i pletli chodaki, a chłopcy pobiegli w las, by wyszukać lisich jam zamieszkałych. I tak myszkując, gapiąc się, zaglądając do gniazd, usłyszeli w powietrzu dziwny szum. Nad polaną nisko leciała szara kula.
— Rój, rój! — krzyknął Jasiek i pognał; skoczył i Coto i rozpoczął się szalony pościg. Przez krze i zwa-