Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Była to folga w znoju, inny ruch ramion i nie jednostajny wysiłek.
A największa była dla chłopców uciecha, że pracowali pod komendą „matki“.
Matką nazywali Szczepańską wszyscy.
Była dla tych wszystkich mężczyzn symbolem majestatu kobiecego, a zarazem kobiecego czaru i wdzięku. Żeby godnie czcić, a zarazem kochać; dali jej tę nazwę szczytną a pieszczotliwą zarazem.
Więc rano Coto brał na plecy kołyskę, Jasiek grabie, „matka“ na ręce „pannę młodą“ i szli do roboty.
Kołyskę zawieszano w cieniu na drzewie, dzieciak osłonięty od owadów zasypiał, a polany, gdzie grabili, rozbrzmiewały wnet śpiewem i śmiechem.
Coto wnet zrozumiał, jak siano zbiera się w wały, jak się je potem gromadzi na „szczynki“ i znosi na grabiach wysoko, nad głowę, i kładzie w kopice. Oni znosili, „matka“ składała, uwijali się na wyścigi, podnieceni, rozbawieni, śmiejący, pomimo, że skwar smalił ich lica, a pot parował na plecach. A gdy skończyli kopicę i chłopcy odpoczywali i dopadali chciwie do bakłaszki z wodą, „matka“ odwiedziła gniazdo zawieszone na gałęzi, dobywała swe pisklę, karmiła je i — ucałowawszy — usypiała kołysząc i nucąc.
Dzieciak był widocznie zdrów, bo nie grymasił, i jakby rozumiał, że nie mają ludzie czasu do zabawy, zasypiał posłusznie.
Czasami od kosiarzy dochodziło ostrzenie kos i pod wieczór zjawiał się Pantera, jak mówił: w kon-