Przejdź do zawartości

Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Lato leśnych ludzi.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szkołę zrozumienia pracy. Jutro już ci lżej będzie, ale pamięć bólu zachowaj.
Coto obejrzał się, że są sami i rzekł z cicha.
— Ale wuju, poco my się tak męczymy żeby bydło Odrowąża miało siano!
Rosomak się uśmiechnął.
— A pocoś się obejrzał i zcicha mi to mówisz. Czujesz, że zła to myśl. Przestań robić, jeśli tak czujesz, na nic twój trud.
— No, ale po prawdzie, tak jest.
— Po prawdzie pracujemy dla pracy, z ochoty. Mniejsza czyje bydło przekarmi się nasza pracą, byle sytość stworzeniu-pomocnikowi dał nasz trud. W mróz zimowy to siano da ciepło i siłę bydlęciu, które pracuje dla człowieka. Współtowarzysz to poczciwy! Zagarniaj, chłopcze, starannie tomki pachnące, groszki i tymotki i myśl jak ci wdzięczne będzie zwierzę za opiekę i pożywienie. A czyje ono? Nasze czy nie nasze? Niech o tem myśli taki, co nie rozumie, że ino dusza jest nasza własna, a wszystko inne — dzierżawne i czasowe!
Umilkli, tylko z cichym szelestem słała się trawa i Coto wstydził się swego odezwania.
— Hop, hop. Śniadania! — rozległo się wołanie Szczepańskiej.
— A co? Ruszacie się, chłopaki! — spytała.
— Ee, całkiem przeszło!— odparł Jasiek.
— Jutro już im nie nastarczymy! — rzekł Żuraw.
— Jutro odprawimy ich ruszyć pokosy.